Lush Love Lettuce - miłość, czy... bubelek?
Podobnie, jak MAC, Lush niejako nagradza za troskę o ekologię oraz przywiązanie do marki - oddając 5 pustych opakowań po kosmetykach tej firmy, wytworzonych z materiałów nadających się do recyklingu, możemy dostać gratisową, świeżą maskę. Jak łatwo się domyślić, mając stosunkowo często dostęp do sklepów stacjonarnych Lush, postanowiłam z tej przyjemnej oferty skorzystać. Skompletowanie zestawu 5 pudełeczek zajęło mi co prawda kilka lat (!), niemniej oto i ona - Lush Love Lettuce Fresh Face Mask.
Lush Love Letucce to według producenta maseczka oczyszczająca i wygładzająca cerę, przeznaczona do wszystkich rodzajów skóry. Ma ona bardzo fajny skład (znajdziemy w niej miód, kaolin, wodorosty, olejki), ale i dość wysoką cenę, zwłaszcza w stosunku do ilości produktu, oraz jego daty ważności. 75 gram kosztuje 11 euro, zużyć ją musimy w przeciągu kilku tygodni.
Love Lettuce ma gęstą konsystencję, stosunkowo przyjemny zapach i niezbyt zachęcający kolor ;) Stosujemy ją w dość typowy dla maseczek sposób - nakładamy, czekamy do momentu zaschnięcia, zmywamy.
Love Lettuce - o dziwo - nie powoduje uczucia ściągnięcia, czy zbytniego wysuszenia skóry. Pozostawia twarz niesamowicie gładką, co jednakże nie wynika z działania naturalnych składników, a z właściwości peelingujących tego produktu. Podczas pierwszego użycia, albo raczej chwilę po nim, już podczas zmywania, odkryłam, że zmielone łupinki migdałów są naprawdę mocnym zdzierakiem ;)
O ile ten efekt wygładzonej skóry bardzo mi odpowiada, o tyle inne jej właściwości nieco mnie zawiodły. Po pierwsze, nie zaobserwowałam u siebie żadnego rozjaśnienia kolorytu, żadnego "uspokojenia" skóry czy też zmniejszenia, lub oczyszczenia porów. Za to odkryłam, że po każdym użyciu Love Lettuce staję się... posiadaczką kilku nowych pryszczy. Jest to irytujące i to mocno, zważywszy na mój wiek, oraz fakt, że nie mam raczej skłonności do zapychania i występowania tego typu niedoskonałości.
Jak łatwo się domyślić, nie mogę polecić tej maseczki. Nie broni się ona praktycznie niczym - cena, dostępność, gramatura oraz efekty są tu raczej minusem. Wbrew nazwie, nie ma tu żadnej miłości i być nie może - cieszy mnie jedynie, że otrzymałam ją w ramach wymiany poniższych pudełeczek, a nie za własne, zarobione pieniądze ;)
Ostatnio interesuje się tematem maseczek. Dobrze, że odradziłaś mi tą ;)
OdpowiedzUsuńSzczerze mowiac wole swoje sprawdzone maseczki, które mnie nie zapychaja i nie tworza nowych pryszczy :)
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że można wymienić 5 opakowań na nowy produkt :D Dobrze, że jeszcze nie wyrzuciłam opakowania po Angels On Bare Skin :D
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć
OdpowiedzUsuńSama nie wiem. Nie jestem do końca zdecydowana.
OdpowiedzUsuńBędę się wystrzegać :)
OdpowiedzUsuń