Magia spojrzenia, czyli kolejna recenzja książkowa ;)
"Magia spojrzenia" została podzielona na trzy główne części - "podstawy", "czas na makijaż" oraz "dla okularnic".
"Podstawy" zawierają niemalże to samo, co mogliśmy już znaleźć w książce "Perfekcyjny makijaż" (recenzję znajdziecie tutaj) -zawarte są tu opisy poszczególnych pędzli i narzędzi (typu pęseta, zalotka), opis składników, na które powinno się zwrócić uwagę, przy wyborze kremu pod oczy, oraz dość dobrze znane "naturalne zabiegi", takie jak nakładanie na powieki plasterków zielonego ogórka, czy torebek z herbatą.
"Podstawowe techniki makijażu", wieńczące tę część, też raczej nic szczególnie odkrywczego nie prezentują niestety. Słowem, na pierwszych 50 stronach nie odnalazłam nic zaskakującego, czy nowego. Niestety.
Druga część książki, tj. "Czas na makijaż" jest po prostu zbiorem zdjęć z krótkimi opisami dotyczącymi wykonania poszczególnych propozycji makijażowych. Przyznać muszę, że propozycje te są ładne i dość fajnie zróżnicowane, każdy typ urody znajdzie tu coś dla siebie, ale... w jednym egzemplarzu, bo raczej śmiem twierdzić, że delikatnej blondyce na nic przyda się makijaż stworzony dla dziewczyny o hinduskich rysach, i odwrotnie. W sumie, kolejne 30 stron straconego czasu.
Ostatnia część "Dla okularnic" z całej tej książki wydała mi się najciekawsza. Jest tu krótka historia okularów, są porady dotyczące doboru oprawek w zależności od kształtu twarzy. Znajdziemy tu też wskazówki dotyczące makijażu dla okularnic (pisałam o nich w tym poście) oraz kilka propozycji makijażowych, które są wynikiem wyboru określonego typu oprawek. "Dla okularnic" jest dość ciekawą częścią, bo tyczy się mało wałkowanego na blogach/vlogach tematu, niemniej te niespełna 40 stron nie jest w stanie uratować całości.
"Magia spojrzenia", jak łatwo się domyślić, zawiodła mnie. Temat bardziej sprecyzowany, dawał większe pole do popisu niż ogólnikowa tematyka "Perfekcyjnego makijażu", a tymczasem okazał się być potraktowany jakby po macoszemu.
Czy poleciłabym komuś tę książkę? Nie, chyba że jakiejś nastolatce, która faktycznie stawia pierwsze makijażowe kroki, choć w takim wypadku poprzednia książka Bobbi Brown byłaby chyba lepszym wyborem.
Przyznaję, że z tego typu lektur mam jeszcze ochotę na "Makijaż. Sztuka przemiany" Kevyna Aucoin. Mam, albo raczej miałam, bo Bobbi Brown przekonała mnie, że chyba na nic szczególnie odkrywczego nie mogę niestety liczyć...
W pierwszej chwili pomyślałam sobie, że będę się musiała z tą książką zapoznać, ale po Twojej recenzji sobie odpuszczę. Jeśli kiedyś wpadnie mi w ręce, to się jej przyjrzę, ale na pewno nie kupię specjalnie.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że ta książka nie odpowiada Twoim oczekiwaniom. Ja chciałabym kupić tę poprzednią od Bobbi Brown, bo zbiera zdecydowanie więcej pozytywnych recenzji. Ciekawa jestem czy jest jakaś książka dotycząca makijażu, którą warto jeszcze polecić?
OdpowiedzUsuńhahaha - piękna recenzja beznadziejnej książki :D Też bym chętnie coś ciekawego poczytała (a w moim przypadku dotyczy to WSZYSTKICH ksiązek które nie są związane z medycyną: ) choć ostatnio doszłam do wniosku, że wolę oglądać filmki na youtube :D jakoś więcej jestem w stanie się z tego chyba nauczyć
OdpowiedzUsuńPrzeglądałam w Empiku i sobie odpuściłam :)
OdpowiedzUsuńMnie w ogóle tego typu książki nie pociągają, wolę internet ;p
OdpowiedzUsuńSzkoda, bo zapowiadała sié fajnie.
OdpowiedzUsuńChyba lepiej się uczyć makijażu w paktyce a nie teorii :))
OdpowiedzUsuńmnie tak i tak takie nauki nic nie dadza
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nic ciekawego w środku bo okładka mnie zachwyciła. No ale nie warto oceniać książki po okładce ;)
OdpowiedzUsuńNie skuszę się :)
OdpowiedzUsuńJa wolę oglądać filmiki na youtube z makijażami :)
OdpowiedzUsuńWszędzie szukałam tej książki a teraz widzę ,że nie potzrebnie :) tzn, na pewno sięgnę po nią w wolnej chwili ale jednak nie zakupię :) miałam częściowego ebook-a ale była to jedynie mini zapowiedz :)
OdpowiedzUsuń