Koralowy ideał. Ingrid Hybrid Ultra nr 18 Sweety Hybrid

Jakiś miesiąc temu prezentowałam Wam mojego nowego faworyta wśród lakierów hybrydowych, czyli Ingrid Hybrid Ultra nr 01 French Pink. Dziś pora na kolejny lakier z tej serii, o nieco bardziej wyróżniającym się kolorze :)



Lakier Ingrid Hybrid Ultra w odcieniu nr 18 Sweety Hybrid to ładny koralowy odcień, który ciężko jest oddać aparatem, a nawet opisać. Jest to kolor żywy, soczysty, zmieniający się w zależności od oświetlenia - czasem mam wrażenie, że przeważają w nim pomarańczowe tony, kiedy indziej wydaje mi się 100% różem :) Kolor ten dość mocno rzuca się w oczy i zwraca uwagę, a także zbiera mnóstwo komplementów ;)


Opakowanie hybryd Ingrid, jak już poprzednio pisałam, jest nieco wyższe i smuklejsze niż w przypadku lakierów Semilac. Jego zdecydowanym plusem jest to, że mniej przecieka w porównaniu do Semilaków. Pędzelek jest całkiem fajny, dobrze aplikuje się nim produkt. Lakier nie bąbelkuje, utrzymuje się dość długo, jest ładnie napigmentowany i kryje już przy jednej warstwie. W przypadku tego koloru, nie mam żadnych problemów z rozwarstwianiem produktu, jakie odnotowałam przy French Pink.


Podsumowując - po raz kolejny jestem zauroczona hybrydami Ingrid, a sam Sweety Hybrid towarzyszy mi nieustannie od ponad 3 tygodni... i pewnie będzie towarzyszył kolejne ;) Zdecydowanie polecam wypróbowanie, zwłaszcza jeśli macie ochotę nieco ubarwić sobie ostatnie pochmurne dni ;)

Bubelek. Olejek do twarzy Ziaja Gdanskin

Odkąd w sklepach pojawiła się nowa seria Ziaja Gdanskin, miałam ochotę wypróbować któryś z produktów w niej się znajdujących. Mój wybór padł na algowy olejek do mycia twarzy, o którym niestety nie mogę powiedzieć zbyt wiele dobrego.


Ziaja, GdanSkin, Nawilżający algowy olejek do mycia twarzy to produkt łatwo dostępny i dość drogi, jeśli weźmiemy pod uwagę inne produkty tej marki, bo kosztujący ok. 13-15 zł za 140 ml. Ma on dość charakterystyczne w kształcie i stylistyce przezroczyste opakowanie oraz dobrze działającą pompkę. Zapach w przypadku tego produktu jest niewyczuwalny.


Olejek Ziaja ma bardzo wodnistą konsystencję, a co z tym się wiąże - bardzo kiepską wydajność. Dosłownie przelatuje przez palce, w kontakcie z wodą zmienia się w lekko kremową emulsję. Niemiłosiernie szczypie, gdy dostanie się do oczu, co sprawia, że zupełnie nie nadaję się do demakijażu. Zresztą, ze zmywaniem makijażu, nawet niewodoodpornego radzi sobie średnio; skórę trzeba doczyścić innymi kosmetykami.


Po użyciu omawianego olejku skóra jest całkiem przyjemna, lekko nawilżona, miła w dotyku. Niestety... przy regularnym stosowaniu, dokładniej po jakiś dwóch tygodniach, zauważyłam, że jej stan się znacząco pogorszył, pojawiły się na mojej twarzy drobne krostki i zaskórniki - te ostatnie, w miejscach, w których do tej pory nie miałam takich problemów zupełnie, tj. na policzkach czy żuchwie.


Podsumowując, muszę użyć po prostu jednego słowa - porażka. Zdecydowanie go nie mogę polecić, dodatkowo zastanawiam się, co zrobić z połową opakowania, jaka mi pozostała... Najpewniej skończy on po prostu w koszu, bo dawno już nie miałam do czynienia z kosmetykiem, który tak negatywnie wpłynąłby na moją skórę. Innymi słowy - miało być pięknie, a wyszło, jak zwykle, albo nawet jeszcze gorzej ;)

Nowy ulubieniec pod oczy, czyli Maybelline Instant Anti Age Eraser

Z korektorami pod oczy łączy mnie często relacja tylu "love/hate". W dalszym ciągu poszukuję tego najlepszego dla mnie, i w ramach tych poszukiwań postanowiłam się przyjrzeć dość popularnemu produktowi Maybelline, czyli marki, która od dłuższego czasu bardzo pozytywnie mnie zaskakuje ;)


Maybelline Instant Anti Age Eraser to korektor pod oczy, o dość ciekawym opakowaniu. Produkt ten, ma formę aplikatora zakończonego gąbeczką, co z jednej strony podoba mi się, bo sprawia że aplikacja jest całkiem przyjemna, a z drugiej - nieco przeraża z uwagi na aspekt higieniczny. Korektor ten jest dość gęsty, łatwo się go rozprowadza, dobrze stapia się z podkładem i daje fajne, niemalże matowe wykończenie.



Jak na produkt drogeryjny, jest naprawdę porządny jakościowo - nie zbiera się w zmarszczkach, ani ich nie podkreśla, a do tego utrzymuje się całkiem długo w miejscu, na które go nałożymy ;) Wygląda bardzo naturalnie, nie wymaga pudrowania. Zaznaczyć tu jednak trzeba, że nie jest to korektor o bardzo dużej pigmentacji; moim zdaniem jest dość lekki, radzi sobie świetnie ze "standardowymi", lekkimi cieniami, z bardziej widocznymi może sobie nie poradzić, mimo że do pewnego stopnia pozwala on na budowanie krycia. Produkt ten mnie zupełnie nie podrażnił, nie zauważyłam u siebie żadnych przesuszeń w okolicy oczu, czy też innych negatywnych skutków regularnego użytkowania.


Ogólnie muszę przyznać, że Maybelline po raz kolejny mnie nie zawiodło, a wręcz przeciwnie - Instant Eraser zdobył moje serduszko i pewnie nie raz do niego wrócę. Jak dla mnie praktycznie jest to bowiem produkt bez wad - jest dość przystępny cenowo, można go znaleźć w większości drogerii, na skórze się dobrze trzyma i daje ładny, naturalny efekt. Po prostu - polecam :)

Ukochaniec... Ingrid Hybrid Ultra nr 01 French Pink

Jakiś czas temu, będąc w Hebe, rzuciły mi się w oczy hybrydy Ingrid. Pod wpływem jakiegoś impulsu, skusiłam się na jeden z dostępnych kolorów i... się w nim po prostu zakochałam :) Jak już można się domyślić, właśnie o tej miłostce będzie dzisiejszy post ;)


Lakier Ingrid Hybrid Ultra w odcieniu nr 01 French Pink to piękny, delikatny, dziewczęcy a zarazem elegancki odcień bardzo jasnego nude, nieco przypominającego mi z jednej strony Biscuit Semilac, z drugiej Essie Fiji, przy czym w porównaniu do tej dwójki, ma on w sobie zdecydowanie mniej różowych tonów.


Ingrid nie posiada w sobie żadnych drobinek, możemy nim uzyskać w pełni kryjące, kremowe wykończenie, które uwielbiam, gdyż pasuje na każdą okazję i do każdego stroju. Do pełnego krycia potrzebne są tu co najmniej dwie, a najlepiej trzy cienkie warstwy, czego jednakże z uwagi na odcień nie uznaję za minus. Ot, taka już uroda większości bardzo jasnych kolorków ;)


Opakowanie hybryd Ingrid jest nieco wyższe i smuklejsze niż w przypadku lakierów Semilac, a zarazem moim zdaniem zdecydowanie mniej przecieka... Pędzelek jest poprawny, niezbyt szeroki, ale i nie za wąski, pozwala na dość precyzyjne aplikowanie produktu. Sam lakier określiłabym jako średnio gęsty - nie rozlewa się na skórki, ale też nie sprawia problemu, gdy zależy nam na rozprowadzeniu go równomierną, cienką warstwą. Jedyny minus, jaki zauważyłam pod względem formuły, to mogące wystąpić rozwarstwienie - po szybkim wstrząśnięciu buteleczką, wraca on jednak do stanu wyjściowego. Warto zauważyć, że nie bąbelkuje przy tym, nie tworzy żadnych widocznych pęcherzyków powietrza na swojej powierzchni po takim "zabiegu".


Ingrid świetnie współgra z produktami Semilac, a dokładniej bazą i topem, którym jestem wierna w zasadzie od początku hybrydowej przygody, ale też ładnie trzyma się na żelu IBD. Trwałość jest porównywalna do lakierów Semilac, czyli wypada bardzo dobrze; ja zazwyczaj noszę ten kolor przez jakieś dwa tygodnie, a potem wykonuję korekty ;)

Na zdjęciu z Instagrama widoczne dwie cienkie warstwy - efekt jest półtransparentny... Na dniach postaram się jednak zaktualizować post i wrzucić dodatkowe zdjęcia z pełnym kryciem i nieco lepiej wyglądającymi skórkami... wybaczcie ;)

Podsumowując, jestem zachwycona omawianą hybrydą - pasuje mi w niej po prostu wszystko i mam szczerą ochotę wypróbować więcej kolorów z tej serii. Jej dużymi plusami, o których muszę tu jeszcze wspomnieć są dostępność i cena - w czasie promocji w Hebe, czy też w sklepach internetowych, hybrydy te można kupić już za około 15 zł, co jest naprawdę fajną propozycją cenową. Innymi słowy - naprawdę gorąco polecam :)

TAG: All About Eyes, czyli wszystko o oczach

Długo mnie tu nie było, ale wreszcie wracam ;) Mam nadzieję, że od teraz uda mi się pisać z większą regularnością, zresztą pochwalę się, że mam już pewne plany co do treści, jakie w najbliższym czasie się tu pojawią... Niemniej na dobry początek postanowiłam przyjść do Was z czymś lekkim i przyjemnym, czyli z TAGiem. Tym razem w całości poświęcony on będzie "zwierciadłu duszy", czyli oczom ;)


1. Ulubiony krem/serum pod oczy?

Szczerze powiedziawszy - nie mam takiego, bo zwyczajnie często zapominam o tej części pielęgnacji (choć zdaję sobie sprawę, że nie powinnam, choćby z uwagi na nienajmłodszy już wiek ;)). Z produktów pod oczy bardzo lubię żele Floslek, zwłaszcza wyciągnięte prosto z lodówki - są tanie, a naprawdę fajnie działają, doskonale odświeżając spojrzenie.

2. Ulubiony korektor pod oczy?

Do tej pory nie odnalazłam jeszcze swojego świętego Graala w tej kategorii, jednak jest produkt, któremu całkiem blisko jest do ideału. Od dłuższego czasu wierna jeestem Catrice Liquid Camouflage, który pod oczami sprawdza się u mnie bardzo przyzwoicie - zakrywa cienie w zadowalającym mnie stopniu, dobrze się trzyma i nie podkreśla zmarszczek mimicznych.

Recenzja: Catrice Liquid Camouflage - czy naprawdę jest wart uwagi?

 3. Ulubiony produkt do brwi?

Moim ulubieńcem w tej kategorii jest cień do powiek - MAC Mystery. Ma idealny dla mnie odcień, jest trwały i idealnie matowy. Po wielu eksperymentach z pisakami, czy tuszami do brwi, ostatecznie zawsze wracam do Maczka i jemu też pozostanę wierna w najbliższym czasie ;)


4. Ulubiona baza pod cienie?

W tej kategorii odpowiedź może być tylko jedna - Neutral Eye Base KIKO, która świetnie wyrównuje koloryt powieki, a przy tym bardzo dobrze "trzyma" cienie. Jest wydajna, nie posiada drobinek, ma świetną konsystencję, a jedyną jej wadą jest dostępność marki KIKO w Polsce, z którą wciąż nie jest idealnie.

5. Ulubiona paletka cieni?

Kocham moje palety z wkładami MAC, które samodzielnie skomponowałam,. Jeśli jednak musiałabym wybrać jakąś konkretną paletę dostępną w sprzedaży w "niezmienialnej formie", wskazałabym bez wahania na Too Faced i ich Chocolate Bar, która (mimo że ma całkiem udane odpowiedniki) jest po prostu idealna i warta każdej złotówki.

Recenzja: I Heart Chocolate i Chocolate Bar. Krótka recenzja i dużo zdjęć porównawczych :)

6. Ulubiony płyn do zmywania makijażu oczu?

Odpowiem bez wahania - Bioderma Sensibio H2O. Jest droga, ale zmywa oczy tak, jak żaden inny produkt do demakijażu. Z uwagi na cenę nie sięgam po nią zbyt często, ale jednak od czasu do czasu buteleczka tego produktu ląduje w mojej kosmetyczce ;)

Recenzja: Bioderma Sensibio, czyli czy warto wydać na płyn micelarny 60 zł?


7. Ulubiony tusz do rzęs?

Od lat już moim ukochanym tuszem jest Maybelline Lash Sensational, Lubię tę maskarę za wszystko, począwszy od kształtu szzoteczki, przez odcień czerni, a na trwałości kończąc.

Recenzja: Ulubieńcy, ulubieńcy... Lash Sensational Maybelline :)

8. Ulubiony eyeliner? (żelowy, kredka, w pisaku?)

Jeśli miałabym wybrać pomiędzy tymi trzema rodzajami produktów, zdecydowanie wskazałabym na kredki do oczu, choć od razu muszę przyznać, że latem rzadko sięgam po jakąkolwiek formę eyelinera. Z kredek najchętniej używam tych z MAC (uwielbiam Lord It Up), oraz z KIKO. Na moich powiekach najczęściej gości Kajal tej drugiej marki ;)

Recenzja: Niepozorny, ale cudny. KIKO Kajal (Khôl pencil)

9. Ulubiony pojedynczy cień?

Zdecydowanie Kobo 216 Mocha Latte. Świetnie sprawdza się solo, idealnie pasuje na każdą okazję, jest taniutki, łatwo dostępny, trwały. Po prostu - nie wyobrażam sobie swojej kosmetyczki bez tej kawuni ;)



10. Ulubione okulary przeciwsłoneczne?

Mimo że przez większość roku nie ruszam się z domu bez okularów przeciwsłonecznych, muszę stwierdzić, że nie mam żadnych ulubionych. Nie mam też zbyt wielu par - aktualnie noszę praktycznie non stop dość klasyczne w kształcie okulary Barbour International, które w ubiegłe wakacje upolowałam w TkMaxx ;)


I to by było już na tyle :) Cieszę się, wreszcie do Was wróciłam i miałam okazję podzielić się swoimi "ukochańcami" przy użyciu tego TAGu. Ciekawa jestem, czy któryś z wymienionych przeze mnie produktów jest też i Waszym ulubieńcem? ;)


Michael Kors razy trzy, czyli o moich ukochanych portfelach :)

Odkąd dostałam na 30. urodziny torebkę Michael Kors, w głowie miałam plan dokupienia sobie portfela tego projektanta. Plan ten kiełkował, ja polowałam w jego oficjalnym sklepie internetowym i oto mam. Nie jeden, a w zasadzie... trzy ;) I o nich będzie właśnie dzisiejszy post ;)


Recenzja: Bedford, czyli moja pierwsza torebka Michaela Korsa :)


Moim pierwszym, długo wyczekiwanym nabytkiem był portfel Jet Set Travel Large, wykonany ze skóry saffiano, w pięknym, nieco zgaszonym błękitnym kolorze. Wzór, na jaki postawiłam, posiada przegródkę na telefon, kieszeń na monety oraz siedem przegródek na karty. Kocham go za kolor, kocham go za lekkość i naprawdę porządne wykonanie, niemniej przyznaję, że na co dzień rzadko wrzucam go do torebki. Z uwagi na odpinany pasek oraz wspomniane miejsce na telefon, najczęściej służy mi on jako kopertówka - jest po prostu idealny na wyjście do teatru, czy na jakąś spokojniejszą imprezę ;)



Drugi portfel, a raczej etui, które posiadam, jest totalnym przeciwieństwem powyższego portfela. Etui na karty Jet Set Travel, wykonane ze skóry saffiano, mieści w sobie 4 do 5 kart. Mój egzemplarz w granatowym kolorze, posiada złote logo, a także złoty monogram z pierwszymi literami mojego imienia i nazwiska ;) Z uwagi na to, że w sumie rzadko noszę przy sobie gotówkę, a dodatkowo mam w torbie miliony rzeczy zabierających cenną przestrzeń, poniższe etui jest chyba moim ulubieńcem, świetnie sprawdzającym się na co dzień.



Ostatni portfel na jaki się skusiłam, jest w swej formie chyba najbardziej uniwersalny i "typowy", począwszy od rozmiaru, a na kolorze kończąc. Jak poprzednie, pochodzi z linii Jet Set Travel i wykonany został ze skóry saffiano w pięknym, nasyconym czerwonym odcieniu. Jest stosunkowo mały, ale i pojemny - ma pięć przegródek na karty/dokumenty, miejsce na banknoty i na monety (niestety bez zamka, co sprawia, że przy otwieraniu i nadmiarze bilonu, musimy nieco uważać). Przyznaję, że lubię ten portfel, choć w umiarkowanym stopniu - jest ładny, jest dość pojemny, a przy tym stosunkowo niewielki, niemniej w tym przypadku miłości brak ;)



Na koniec jeszcze dodam, że wszystkie te akcesoria kupiłam poprzez oficjalny sklep internetowy MK - wszystkie też były na wyprzedaży, wynoszącej 40-50% ceny wyjściowej. Warto więc polować, warto też zapisać się na newsletter i od czasu do czasu zaglądać w zakładkę "sale" ;) Mi na chwilę obecną marzy się jeszcze jedna torebka MK, także życzcie mi powodzenia w polowaniu podczas najbliższej wyprzedaży ;)

Prawie bubelek... Garnier, Żel micelarny do skóry wrażliwej

Od niemal 4 lat regularnie wracam do różowego płynu micelarnego Garnier, który zdecydowanie jest jednym z moich ulubionych produktów do oczyszczania twarzy. Nie mogłam więc odpuścić sobie przetestowania jego "młodszego brata", czyli żelu micelarnego do skóry wrażliwej, któremu poświęcony będzie dzisiejszy post :)


Recenzja: Garnier, Płyn micelarny 3w1
Garnier, Żel micelarny 3 w 1 do skóry wrażliwej to produkt mający za zadanie oczyszczać skórę, a zarazem usuwać z niej makijaż.Nie posiada on zapachu, ma dość wodnistą (jak na żel) konsystencję i bardzo fajne opakowanie zaopatrzone w dobrze działającą pompkę. Jest łatwo dostępny, jego cenę określiłabym jako przyzwoitą - 200 ml produktu kosztuje ok. 20 zł, niemniej po pierwsze można go często kupić w promocji, a po drugie - w moim odczuciu jest całkiem wydajny.


Żel micelarny Garnier dość dobrze spisuje się u mnie w codziennej pielęgnacji. Niie podrażnia on skóry, nie powoduje jej ściągnięcia, czy też zapychania porów. Lekko nawilża, nie wywołując jednak przy tym wzmożonego błysku, o który w moim przypadku nie jest trudno ;) Jako żel do codziennego stosowania sprawdza się więc ogólnie dość dobrze, niemniej mam do niego jedno "ale"...


To "ale" to po prostu jego kiepska skuteczność w kwestii demakijażu. Sam w sobie nie radzi sobie ze zwykłym, dziennym makijażem, nie wspominając już nawet o jakimkolwiek mocniejszym, czy też wodoodpornym. Szczególnie kiepsko jest w przypadku zmywania tuszu do rzęs - żel, po przedostaniu się do oczu szczypie, a rzęsy, niezależnie od moich usilnych starań, dalej pozostają oblepione resztkami maskary.


Z perspektywy osoby, która (na szczęście) kończy już opakowanie omawianego produktu, muszę przyznać, że jestem trochę zawiedziona. Działa on bowiem zdecydowanie gorzej niż choćby kilkukrotnie tańszy żel micelarny z Biedronki, no i zdecydowanie nie radzi sobie z tym, z czym powinien. Nie mogę go oczywiście nazwać totalnym bublem, niemniej sama do niego nie wrócę, a i polecać raczej go nie będę. Pozostaje mi więc dalej szukać idealnego produktu do oczyszczania twarzy i dalej wspomagać się w kwestii demakijażu płynami micelarnymi, w tym wspomnianym już różowym Garnierem, którego w dalszym ciągu polecam ;)